Stoję z Antoniem przy biurku. Przeglądamy zdjęcia z pokazu. Za nami łazi w te i z powrotem James, wychwalając jaką to piękną parą byliśmy na pokazie.And if you go - I wanna go with you.
And if you die - i wanna die with you.
- Istna finezja, wspaniałe, daliście czadu!
Uśmiecha, się i dyskretnie chwytam dłoń Antonia pod biurkiem. Mój "chłopak" odwzajemnia uścisk i zmienia zdjęcie na kolejne. Zapewne zrobiliśmy furrorę. Jako jedyni staraliśmy się wypaść naturalnie, zaprezentowaliśmy się jako para. Chce mi się śmiać na komentarz godny Ceasara Flickermana - "Ogień! Woda? A cóż to?! Dwa przeciwieństwa - razem?!" Miał rację. Ja wyglądałam jakbym przed chwilą wyszła z morza, owinięta tylko w błękitną szatę. W wolnej ręce trzymałam trójząb, stopy miałam bose, a na głowie w opaskę wplecione muszelki. Natomiast mój partner mógłby się kojarzyć z ogniem. Brązowe buty na niskim obcasie z wyszytymi płomieniami na łydce, bordowo czerwone spodnie, wpuszczone w buty, biała koszula, a na niej rdzawa kamizelka. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców z wszechobecnym motywem ognia. Na wszystko nałożył czerwony... płaszcz? wyleciało mi słowo z głowy, ze złotymi guzikami. W pasie ma zawiązaną czerwono-pomarańczową chustę, zwisającą mu na wysokość kolana. Za pasem dwa rewolwery i smukła szabla. Na głowie kapitański kapelusz z długim, również czerwonym, piórem. Jeżeli w moim przypadku makijażyści ograniczyli się do minimum, a włosy zostały pozostawione rozpuszczone, to w jego przypadku odegrały wielką rolę, podkreślając oczy i nadając im tajemniczości.
Jesteśmy ostatnią parą na pokazie. Gdy idziemy, trzymając się za ręce, lektor opowiada historię pirackiego kapitana, zakochanego w córce morza. Ich (nasza) miłość nie może się spełnić, ponieważ ona jest zrodzona z wody, on - w wyniku ognistej zemsty.
Nasza historia dobiega końca, gdy docieramy do końca wybiegu. Stajemy tam, wciąż uśmiechnięci, szczęśliwi od naszego dotyku i wtedy. kiedy mamy się pokłonić, pirat robi coś niespodziewanego - całuję córkę morza. Na sali gaśnie światło, a w miejscu, gdzie stoimy, wybucha nagle obłok dymu, odcinając nas od publiczności. Gdy mgła się rozrzedza, już nas nie ma, zniknęliśmy pod podłogą dzięki windzie zamontowanej pod naszymi stopami.
Powinnam się na niego gniewać, a byłam zaskoczona. Gdy już znikamy pod sceną, mam ochotę go udusić, jednak jego uśmiech jest tak obezwładniający, że nie jestem w stanie. Po prostu. Kłania mi się, zdejmując kapelusz i gdzieś znika, a ja zostaję sama z kłębiącymi się w mojej głowie myślami i walącym sercem.
Teraz, gdy patrzę w jego tak bardzo zielone oczy, nie potrafię się oprzeć i tym razem to ja jego całuję. James, żyjący we własnym świecie, oczywiście, nie zwraca na nas uwagi. I dobrze.
Wtedy rozlega się pukanie do pokoju. James na chwile przerywa triadę, z wciąż uniesionymi dłońmi, spogląda w stronę drzwi. Mówi zupełnie innym głosem:
-Wejść.
Wtedy drzwi uchylają się nieznacznie, a w nich stoi on. Ian, przeklęty Szkot, który od pierwszego mojego dnia tutaj mnie nienawidzi. Skina głową do Jamesa, mnie omija wzrokiem i mówi:
- Antonio, Luke chce ci pokazać coś ważnego.
Antonio puszcza moją dłoń, całuje mnie w czoło i wychodzi ze Szkotem.
***
[Antonio]
Ian idzie przede mną. Nie odzywa się. Jestem niemal pewien, że tak
naprawdę Luke mnie nie potrzebuję, jednak nie potrafiłbym odmówić
przyjacielowi. Doganiam go i idę z nim ramię w ramię. Ubrany jest tym razem w
czarne spodnie i bezrękawnik do tańca. Czułbym się niekomfortowo idąc za nim.
Dalej uprzejmie mnie ignoruje. Ale od kiedy w WTRO pojawiła się Anastazja
stał się jakiś .. dziwny. Przygaszony. Nie mogę patrzeć na mojego przyjaciela w
takim stanie. Chwytam go za ramię, brutalnie zatrzymując. Jest to tak
gwałtownie, że traci równowagę i upada twardo na plecy.
-Auć! - przymruża oczy i zaciska zęby.
Zapewne nie było to miękkie lądowanie. Stawiam mu nogę na klatkę
piersiową. Pochylam się, opierając się na nim większym ciężarem. Widzę, że ma
problemy z z oddychaniem. Patrzę w jego zielone ślepia. Płoną furią. Pytam:
- Więc?
Dociskam nogę. Wtedy on chwyta mnie za kostkę i powala mnie na
plecy, tak, że ląduje za jego głową. Upadam z głuchym łoskotem na plecy. Z
moich ust wydobywa się cichy syk. Nie było to przyjemne. Siada mi na biodrach,
unieruchamiając nogi i przytrzymuje mi nadgarstki nad głową. Z jego oczu lecą
iskry.
- Dość komiczna poza, nie sądzisz?
Uśmiech, który przywołuję na twarz, wyraża całą moją opinię na ten
temat. Mówię:
- Więc? Gadaj!
- Więc? Gadaj!
Na jakąś sekundę na jego twarzy pojawia się przebłysk zdziwienia,
jednak zaraz wraca wyraz gniewu. Mocniej zaciska dłonie na moich nadgarstkach,
przy okazji niemiłosiernie je wyginając. Odpowiada, słychać, że nie jest
zadowolony z sytuacji:
-Co mam, do cholery jasnej, gadać?
Śmieję się. Z mojego gardła nie wydobywa się o tyle głos, co
charkot:
- Znam cię nie od dziś, Ian. Coś kombinujesz. Od kiedy pojawiła
się Anastazja, stałeś się... inny. Dziwny. Coś cię dręczy, z czymś się zmagasz.
i za żadną cenę nie możesz wygrać. Powiedz, Szkocie - mówię to słowo z całym
jadem, na jaki pozwala mi łaciński akcent - , co cię gryzie.
Patrzy na mnie przez chwilę z niewiadomym wyrazem twarzy, po czym
zaczyna się śmiać.
- A więc tylko o to chodzi?
Puszcza mnie i wstaję. Podaję mi rękę, uśmiechając się, a ja
wstaję z jego pomocą. Warczę na niego:
- Nie tylko ale aż! - robię naburmuszoną minę i zakładam ramiona na klatce piersiowej.
Ian daje mi kuksańca w bok.
- Wiesz, Antonio... Trochę się zmieniło. Przyjazd do Polski wiele zmienił w życiu zarówno moim, jak i Arthura. Nie chciałbym się z nim rozstawać, ale muszę... - nim daję radę zareagować, ucisza mnie ręką - Jeszcze szanuję życie, nie miałem na myśli śmierci. Po prostu... Zawsze starałem się chronić Arthura, rozumiesz? Jestem najstarszy z czwórki rodzeństwa, jednak mieliśmy tylko siebie. Jednak przegapiłem moment, w którym mój mały braciszek dorósł i musi zacząć dokonywać własnych wyborów w życiu. Nie chcę stać na jego drodze do szczęścia. Nie popieram jego zakochania w Anastazji, nie polubiłem tej dziewczyny.
- Powinieneś dać jej szansę. - burczę pod nosem.
- Hmmm? ... Chcę wyjechać.
- Co? Gdzie? Jaaaaaaaaaaaaak?! - zatrzymuje się gwałtownie.
- To, co słyszysz. - głos Iana jest niewzruszony. - Może wyjadę do Meksyku?
- Pfff.... Hahaha, Ian, coś ty, chłopie! Przecież ty nie znasz języka!
- No i? - naburmuszona mina. - To wyjadę do Stanów.
- Pierdolisz. Człowieku... Jesteś samobójcą?!
Patrzy na mnie, a ja znowu nie mogę odczytać jego emocji.
- Nie, nie jestem.
- Ale... On w życiu cię nie będzie tam szukał!
- I o to chodzi. Moje siostry też tam nikt nie szukał...
Docieramy do końca korytarza.
Wzdycha.
- Jeszcze jedno, Tonio. Ponoć żabojad wrócił. I szuka siostry. Kiedyś kręcił z siostrą An, radzę ci mieć na nią oko. Wiesz, za takimi ludźmi ciągnie się dym... Sam wiesz zresztą o tym najlepiej.
Po tych słowach odchodzi. Ja stoję, nie mogąc wykrztusić nawet słowa. Po chwili zbieram się na odwagę i naciskam klamkę..
- Wiesz, Antonio... Trochę się zmieniło. Przyjazd do Polski wiele zmienił w życiu zarówno moim, jak i Arthura. Nie chciałbym się z nim rozstawać, ale muszę... - nim daję radę zareagować, ucisza mnie ręką - Jeszcze szanuję życie, nie miałem na myśli śmierci. Po prostu... Zawsze starałem się chronić Arthura, rozumiesz? Jestem najstarszy z czwórki rodzeństwa, jednak mieliśmy tylko siebie. Jednak przegapiłem moment, w którym mój mały braciszek dorósł i musi zacząć dokonywać własnych wyborów w życiu. Nie chcę stać na jego drodze do szczęścia. Nie popieram jego zakochania w Anastazji, nie polubiłem tej dziewczyny.
- Powinieneś dać jej szansę. - burczę pod nosem.
- Hmmm? ... Chcę wyjechać.
- Co? Gdzie? Jaaaaaaaaaaaaak?! - zatrzymuje się gwałtownie.
- To, co słyszysz. - głos Iana jest niewzruszony. - Może wyjadę do Meksyku?
- Pfff.... Hahaha, Ian, coś ty, chłopie! Przecież ty nie znasz języka!
- No i? - naburmuszona mina. - To wyjadę do Stanów.
- Pierdolisz. Człowieku... Jesteś samobójcą?!
Patrzy na mnie, a ja znowu nie mogę odczytać jego emocji.
- Nie, nie jestem.
- Ale... On w życiu cię nie będzie tam szukał!
- I o to chodzi. Moje siostry też tam nikt nie szukał...
Docieramy do końca korytarza.
Wzdycha.
- Jeszcze jedno, Tonio. Ponoć żabojad wrócił. I szuka siostry. Kiedyś kręcił z siostrą An, radzę ci mieć na nią oko. Wiesz, za takimi ludźmi ciągnie się dym... Sam wiesz zresztą o tym najlepiej.
Po tych słowach odchodzi. Ja stoję, nie mogąc wykrztusić nawet słowa. Po chwili zbieram się na odwagę i naciskam klamkę..
***
Czy ja ją kocham?
Tak. Kocham ją. Na pewno. Te kilka spotkać, czuły dotyk... Ona. Kocham. Kocham. Kocham! Zamykam oczy. Chcę na chwilę odciąć się od świata, od wszystkiego. Jednak pager zaczyna piszczeć, dostaje wezwanie. Ocieram oczy, biorę łyk zimnej kawy i idę. Po to żyję - nie dla siebie, ale dla innych. Aby innym ratować życie. Patrzę na zegarek i zastanawiam się, gdzie to życie, które przelatuje mi między palcami. Zbliża się koniec listopada, lato nas rozpieszczało do późnych wrześniowych wieczorów. Zaczyna się robić mokro, wzmożona jest ilość wypadków.
Tak. Kocham ją. Na pewno. Te kilka spotkać, czuły dotyk... Ona. Kocham. Kocham. Kocham! Zamykam oczy. Chcę na chwilę odciąć się od świata, od wszystkiego. Jednak pager zaczyna piszczeć, dostaje wezwanie. Ocieram oczy, biorę łyk zimnej kawy i idę. Po to żyję - nie dla siebie, ale dla innych. Aby innym ratować życie. Patrzę na zegarek i zastanawiam się, gdzie to życie, które przelatuje mi między palcami. Zbliża się koniec listopada, lato nas rozpieszczało do późnych wrześniowych wieczorów. Zaczyna się robić mokro, wzmożona jest ilość wypadków.
Może moje serce teraz tak bardzo pragnie kochać, ponieważ było przez tak długi czas samotne?
Kocham ją całym moim sercem. Serce nie widzi wieku, kpi z moralności.
Straciłem rodziców zbyt wcześnie, brat się mnie wyrzekł i zmienił nazwisko. Byłem sam. Nie miałem kogo kochać. A teraz w moim życiu pojawiła się ona...
Odmieniła moje życie; zacząłem inaczej na nie patrzeć. Na nie i na świat. Ale w głowie wciąż tłucze mi się jedna myśl - Czy ona mnie kocha?
Nie... Nie wiem.
Kocham ją całym moim sercem. Serce nie widzi wieku, kpi z moralności.
Straciłem rodziców zbyt wcześnie, brat się mnie wyrzekł i zmienił nazwisko. Byłem sam. Nie miałem kogo kochać. A teraz w moim życiu pojawiła się ona...
Odmieniła moje życie; zacząłem inaczej na nie patrzeć. Na nie i na świat. Ale w głowie wciąż tłucze mi się jedna myśl - Czy ona mnie kocha?
Nie... Nie wiem.
***
- Elif, bogowie, co ci się stało?!
- Cześć... tato. - w ostatniej chwili gryzę się w język i nie zwracam się do niego po imieniu. Mam ochotę przejść przez ekran i mocno go przytulić. Jednak, jedyne, co nam pozostaje, to rozmowa przez internetowe łącze. Nie sądziłam, że będę tak za nim tęsknić. Tata nie widzi mojej wciąż dochodzącej do siebie po ponownym złamaniu (dzięki, Lexi...) nogi, a luźny podkoszulek zakrywa moje zabandażowane żebra. Jednak zabandażowane dłonie, szyja, siniaki na brodzie, nad brwią, rozdarte usta - to widzi. Jednak on, znaczy się, tata, jest w niewiele lepszym stanie. Jedną rękę trzyma na temblaku, ma podbite oko. Wygląda, jakby się nie golił od wielu dni.
- Elif, błagam cie. Jesteś już prawie dorosła. Nie mogę was zostawić na tydzień, a ty już robisz sobie krzywde. - głos ma charczący,jakby dopiero ktoś mu przyłożył w krtań. Mój brzmi podobnie, gdy odpowiadam.
- Nie ma cię już od dwóch miesięcy, tato. -w moich oczach zaszkliły się łzy.
Patrzył mi chwilę w oczy, a ja, mimo dzielących nas kilometrów, zamiast zwyczajowych, radosnych iskierek, zobaczyłam w jego ślepiach... smutek, podszyty jakąś dziwną emocją - odwagą?
Matthiew zakrywa twarz wolną ręką. Słyszę, że łapie ciężko kilka oddechów - zupełnie jak ja, gdy próbuję nie płakać.
- Postaram się wrócić jak najszybciej.
Coś przerywa nam połączenie i obraz faluje.
Po chwili patrzy mi w oczy i mówi:
- Doszły do mnie słuchy, że ... - przerywa, a ja wstrzymuję oddech. - masz chłopaka. - wypuszczam powietrze z płuc zaczynam się śmiać, dłonią próbując zasłonić czerwone policzki.
- Och... Tato! To nie tak, że... Jesteśmy razem... Nie do końca tak... Znam go dość długo, to naprawdę świetna osoba, a do tego taki przystojny... Świetnie się dogadujemy. Ale nie jestem pewna, czy jesteśmy razem. Poza tym, uratował mi życie. Dwa razy. - unosi brew, a ja zbywam ręką jego nieme pytanie. Zakładam ręce na piersi i kontynuuję:
- Najlepsze jest to, że to były chłopak Lexi.
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale połączenie znowu się zawiesza, tym razem na dłużej.
Gdy obraz wraca, Matthiew patrzy na mnie przenikliwymi, srebrnymi oczami:
- Elif... Gdybyś miała szansę powiedzieć coś swojej mamie, co by to było?
Zamurowało mnie. Mam ochotę odpowiedzieć, że wypytywałabym ją, dlaczego mnie porzuciła, gdzie była, co robiła,.. Jaka jest.
Chcę odpowiedzieć, gdy połączenie zostaje zerwane. Wstaję, trochę zbyt szybko, opieram się nie na tej nodze, a przez moje ciało przechodzi fala bólu.
Patrzę się w migający, czerwony napis na małym ekranie. W słuchawkach szumi. Sięgam, aby je zdjąć, jednak wtedy wyłaniają się nowe dźwięki. Czyjś poddenerwowany głos, szept mojego taty... Nie wiem, o czym rozmawiają.
Krzyk. Padają strzały.
Ból przechodzi przez moją głowę, kolana się pode mną uganiają. Zrywam słuchawki z głowy, ale nie mogę się pozbyć tego krzyku. Zaciskam palce na włosach, zgryzam wargi. Mam ochotę krzyczeć. Upadam na ziemię. Wyszeptuję do pustego ekranu:
- Powiedziałabym jej, że ją kocham.
Słyszę trzask zamykanych drzwi, po czym tracę przytomność.
Czuję przenikliwe zimno, ubranie przylega mi do ciała. Czuję, jak czyjeś silne ręce spychają mnie w dół. Otwieram oczy i wyciągam ręce w stronę światła, jednak ono coraz bardziej się ode mnie oddala. Próbuję oddychać, jednak do moich płuc dostaje się tylko woda. Słona woda.
A więc tonę?
Tak wygląda śmierć?
Umieram, tak, czuję to.
Ostatnie sekundy, gdy słyszę - I will be your death. I'll kill you, you will give me your last breath. First b r e a t h you give to your mother...
- Cześć... tato. - w ostatniej chwili gryzę się w język i nie zwracam się do niego po imieniu. Mam ochotę przejść przez ekran i mocno go przytulić. Jednak, jedyne, co nam pozostaje, to rozmowa przez internetowe łącze. Nie sądziłam, że będę tak za nim tęsknić. Tata nie widzi mojej wciąż dochodzącej do siebie po ponownym złamaniu (dzięki, Lexi...) nogi, a luźny podkoszulek zakrywa moje zabandażowane żebra. Jednak zabandażowane dłonie, szyja, siniaki na brodzie, nad brwią, rozdarte usta - to widzi. Jednak on, znaczy się, tata, jest w niewiele lepszym stanie. Jedną rękę trzyma na temblaku, ma podbite oko. Wygląda, jakby się nie golił od wielu dni.
- Elif, błagam cie. Jesteś już prawie dorosła. Nie mogę was zostawić na tydzień, a ty już robisz sobie krzywde. - głos ma charczący,jakby dopiero ktoś mu przyłożył w krtań. Mój brzmi podobnie, gdy odpowiadam.
- Nie ma cię już od dwóch miesięcy, tato. -w moich oczach zaszkliły się łzy.
Patrzył mi chwilę w oczy, a ja, mimo dzielących nas kilometrów, zamiast zwyczajowych, radosnych iskierek, zobaczyłam w jego ślepiach... smutek, podszyty jakąś dziwną emocją - odwagą?
Matthiew zakrywa twarz wolną ręką. Słyszę, że łapie ciężko kilka oddechów - zupełnie jak ja, gdy próbuję nie płakać.
- Postaram się wrócić jak najszybciej.
Coś przerywa nam połączenie i obraz faluje.
Po chwili patrzy mi w oczy i mówi:
- Doszły do mnie słuchy, że ... - przerywa, a ja wstrzymuję oddech. - masz chłopaka. - wypuszczam powietrze z płuc zaczynam się śmiać, dłonią próbując zasłonić czerwone policzki.
- Och... Tato! To nie tak, że... Jesteśmy razem... Nie do końca tak... Znam go dość długo, to naprawdę świetna osoba, a do tego taki przystojny... Świetnie się dogadujemy. Ale nie jestem pewna, czy jesteśmy razem. Poza tym, uratował mi życie. Dwa razy. - unosi brew, a ja zbywam ręką jego nieme pytanie. Zakładam ręce na piersi i kontynuuję:
- Najlepsze jest to, że to były chłopak Lexi.
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale połączenie znowu się zawiesza, tym razem na dłużej.
Gdy obraz wraca, Matthiew patrzy na mnie przenikliwymi, srebrnymi oczami:
- Elif... Gdybyś miała szansę powiedzieć coś swojej mamie, co by to było?
Zamurowało mnie. Mam ochotę odpowiedzieć, że wypytywałabym ją, dlaczego mnie porzuciła, gdzie była, co robiła,.. Jaka jest.
Chcę odpowiedzieć, gdy połączenie zostaje zerwane. Wstaję, trochę zbyt szybko, opieram się nie na tej nodze, a przez moje ciało przechodzi fala bólu.
Patrzę się w migający, czerwony napis na małym ekranie. W słuchawkach szumi. Sięgam, aby je zdjąć, jednak wtedy wyłaniają się nowe dźwięki. Czyjś poddenerwowany głos, szept mojego taty... Nie wiem, o czym rozmawiają.
Krzyk. Padają strzały.
Ból przechodzi przez moją głowę, kolana się pode mną uganiają. Zrywam słuchawki z głowy, ale nie mogę się pozbyć tego krzyku. Zaciskam palce na włosach, zgryzam wargi. Mam ochotę krzyczeć. Upadam na ziemię. Wyszeptuję do pustego ekranu:
- Powiedziałabym jej, że ją kocham.
Słyszę trzask zamykanych drzwi, po czym tracę przytomność.
***
Rzucam kluczyki na stolik obok drzwi. Ledwo się odwracam, a Andrzej mnie całuje. Delikatnie muska moje usta. Nie no, koleś, więcej stanowczości. Przejmuję inicjatywę i popycham go delikatnie na ścianę, po czym przytrzymuję mu nadgarstki tuż nad głową (to dość ciężko mi zrobić przy fakcie, że jest ode mnie wyższy). Patrzy na mnie zaskoczonymi oczami zza okularów, które zsunęły mu się a nos. Wolną ręką zdejmuję mu je i odkładam obok kluczy, wprost pożerając go wzrokiem, po czym całuję go. Namiętnie.
Robi mi się gorąco, więc puszczam jego ręce i zsuwam z jego ramion płaszcz, podczas gdy on delikatnie balansuje palcami na moich ramionach, w efekcie czego wkrótce do jego płaszcza dołącza i mój.
Chwytam go za krawat i przyciągam do siebie, ponownie całując - obydwoje angażujemy się w niego. Ciągnę go za sobą po schodach, po drodze gubiąc przemoczone buty. Mimo wszystko, poruszamy się szybko i cicho. Dom milczy, twarze z mijanych obrazów przyglądają nam się beznamiętnym wzrokiem.
Wpadamy do mojego pokoju, o mało nie obijamy się o szafki i ściany, jednak wpadający przez okno księżyc oświetla nam drogę.
Nie czekam - popycham Andrzeja na łóżko. Znowu ma tę zdziwioną minę i chyba próbuję coś powiedzieć, ale oddaje się mojemu pocałunkowi. Delikatnie rozplatam węzeł na jego krawacie, ale on chwyta moje nadgarstki i mówi:
- Nie... nie śpieszmy się...
- No jasne, ale chyba nie masz zamiaru spać w koszuli? - śmieję się delikatnie; nawet nie zauważam, kiedy i dlaczego zaczynamy szeptać. - Może ci się pomiąć, skarbie.
- Mówię serio, kochanie. - burczy na mnie, a ja delikatnie całuję kącik jego ust.
- Mamy całą wieczność. Całą wieczność dla nas. - mówię, po czym rozpinam guziki jego koszuli.
***
Widzę nicość w twoich oczach, a im więcej widzę, tym mniej mi się podoba... Czy to już koniec? W mojej głowie... I know nothing of your kind, and I won't reveal your evil mind. Czy to już koniec? Nie mogę wygrać... So sacrifice yourself and let me have what's left. Wiem, że mogę znaleźć ogień w twoich oczach. I'm going all the way, get away, please. Zabierasz oddech ze mnie. You left a hole where my heart should be. Musisz walczyć, po to, by przetrwać. 'Cause I will be death of you...!Krzyczę, próbuję krzyczeć, ale dosięgam nicości. Wyciągam ręce, czuję, jakbym spadała. Odpowiada mi ciężki, męski głos, nie mówi po polsku. Jest przytłumiony, jakby był pod wodą.
Czuję przenikliwe zimno, ubranie przylega mi do ciała. Czuję, jak czyjeś silne ręce spychają mnie w dół. Otwieram oczy i wyciągam ręce w stronę światła, jednak ono coraz bardziej się ode mnie oddala. Próbuję oddychać, jednak do moich płuc dostaje się tylko woda. Słona woda.
A więc tonę?
Tak wygląda śmierć?
Umieram, tak, czuję to.
Ostatnie sekundy, gdy słyszę - I will be your death. I'll kill you, you will give me your last breath. First b r e a t h you give to your mother...
***
Spoglądam na zegarek. Nie ma go, nie ma... Spóźnia się... Gdzie on, u diabła, się podziewa?!
Kilkanaście minut później...
Nie no, na pewno będę chora. Nie mam już do niego siły. Kocham go, ale co z tego?
Nie odbiera telefonu, oh, tak...
Serce ściska mi ból, gdy odwracam się na pięcie i odchodzę z miejsca spotkania, do którego nigdy nie doszło.
Nie odbiera telefonu, oh, tak...
Serce ściska mi ból, gdy odwracam się na pięcie i odchodzę z miejsca spotkania, do którego nigdy nie doszło.
***
Leżę obok Andrzeja w samej bieliźnie, on podobnie. Nie robimy nic więcej, leżymy przykryci kołdrą, ciesząc się swoją obecnością. Opieram głowę na jego klatce piersiowej, a on, jakby od niechcenia, przeczesuje moje włosy palcami. Włączyliśmy telewizor, oglądamy jakiś program dokumentalny, w sumie nie jestem pewna, o czym. Liczy się dla mnie jego obecność, jego silne ramiona. Przymykam oczy i wsłuchuję się w jego oddech, w bicie jego serca. Mogłabym tak zostać - już na zawszę...
***
Wchodzę do domu i z miejsca wyczuwam, że coś jest nie tak. Drzwi były otwarte....
O mało nie nadeptuję na dwa płaszcze leżące na ziemi. Krzywię się, po czym wieszam je na wieszaku. Sama zdejmuję kurtkę i wieszam ją tuż obok, po czym zdejmuję buty.
Jest ciemno. Która jest godzina?
Przechodzę przez salon, kuchnię i bawialnię do drugiej pary schodów, po której wchodzę, uważając na szczególnie skrzypiące stopnie. Jestem teraz w niemal niezamieszkanej części naszego domu. Wchodzę jeszcze wyżej, aż trafiam na jeden z najwyżej położonych tarasów. Wdycham ciężko zimne powietrze, delikatnie drżę z zimna. Po chwili wracam do domu, gdy nagle słyszę jakiś trzask.
Cholera, - myślę. - włamywacze. Rozglądam się za czymś, co może posłużyć mi za broń. Jedyne, co znajduję, to waza. Czyżby historia lubiła się powtórzyć? Ta jest cięższa i większa od tej, którą uderzyłam Elif.
Chwytam ją w obie dłonie i skradam się w stronę trzasków. Jest ciemno, ale widzę jakiś cień przemykający korytarzem. Nie no, nie ma mowy, żeby to była Ana albo Mya, one zapaliły by światło - i, po co, u diabła, miałyby się skradać?!
Zbliżam się najciszej jak potrafię do cienia i z całej siły uderzam w niego wazą, która z pięknym trzaskiem rozbija się na głowie niedoszłego włamywacza. Gdy wyciągam telefon i włączam latarkę, dostrzegam, kto ode mnie oberwał.
- Cholera... - szepczę.
Słyszę krzyk.
Biorę nieprzytomną osobę, zawieszając ją sobie na ramieniu i właściwie ciągnąc ją za sobą, idę w stronę krzyku.
Biorę nieprzytomną osobę, zawieszając ją sobie na ramieniu i właściwie ciągnąc ją za sobą, idę w stronę krzyku.
***
Domyślam się, że obydwoje przysnęliśmy, gdy budzi nas nagle głośny trzask. Moje zaspane zmysły nie do końca odbierają rzeczywistość tak, jak powinny. Widzę, że Andrzej reaguje podobnie.
Dociera do nas krzyk. Robimy wielkie oczy i próbujemy wygramolić się z wielkiego łóżka, splątani ze sobą, kołdrą i prześcieradłem. Wtedy drzwi otwierają się na oścież, a w nich stoi Lexi - wygląda, jakby przed chwilą przeprowadziła miłą rozmówkę z duchem. Przez chwilę patrzy na nas bez słowa, gdy my zamieramy w bardzo ... ciekawej pozycji. Po chwili łapie oddech i mówi:
- Mamy problem. Mamy nieprzytomnego człowieka i przerażoną Elif.