sobota, 22 lutego 2014

Rozdział IX


 And if you go - I wanna go with you. 

And if you die - i wanna die with you.
Stoję z Antoniem przy biurku. Przeglądamy zdjęcia z pokazu. Za nami łazi w te i z powrotem James, wychwalając jaką to piękną parą byliśmy na pokazie.
- Istna finezja, wspaniałe, daliście czadu!
Uśmiecha, się i dyskretnie chwytam dłoń Antonia pod biurkiem. Mój "chłopak" odwzajemnia uścisk i zmienia zdjęcie na kolejne. Zapewne zrobiliśmy furrorę. Jako jedyni staraliśmy się wypaść naturalnie, zaprezentowaliśmy się jako para. Chce mi się śmiać na komentarz godny Ceasara Flickermana - "Ogień! Woda? A cóż to?! Dwa przeciwieństwa - razem?!" Miał rację. Ja wyglądałam jakbym przed chwilą wyszła z morza, owinięta tylko w błękitną szatę. W wolnej ręce trzymałam trójząb, stopy miałam bose, a na głowie w opaskę wplecione muszelki. Natomiast mój partner mógłby się kojarzyć z ogniem. Brązowe buty na niskim obcasie z wyszytymi płomieniami na łydce, bordowo czerwone spodnie, wpuszczone w buty, biała koszula, a na niej rdzawa kamizelka. Na dłoniach miał rękawiczki bez palców z wszechobecnym motywem ognia. Na wszystko nałożył czerwony... płaszcz? wyleciało mi słowo z głowy, ze złotymi guzikami. W pasie ma zawiązaną czerwono-pomarańczową chustę, zwisającą mu na wysokość kolana. Za pasem dwa rewolwery i smukła szabla. Na głowie kapitański kapelusz z długim, również czerwonym, piórem. Jeżeli w moim przypadku makijażyści ograniczyli się do minimum, a włosy zostały pozostawione rozpuszczone, to w jego przypadku odegrały wielką rolę, podkreślając oczy i nadając im tajemniczości.
Jesteśmy ostatnią parą na pokazie. Gdy idziemy, trzymając się za ręce, lektor opowiada historię pirackiego kapitana, zakochanego w córce morza. Ich (nasza) miłość nie może się spełnić,  ponieważ ona jest zrodzona z wody, on - w wyniku ognistej zemsty. 
Nasza historia dobiega końca, gdy docieramy do końca wybiegu. Stajemy tam, wciąż uśmiechnięci, szczęśliwi od naszego dotyku i wtedy. kiedy mamy się pokłonić, pirat robi coś niespodziewanego - całuję córkę morza. Na sali gaśnie światło, a w miejscu, gdzie stoimy, wybucha nagle obłok dymu, odcinając nas od publiczności. Gdy mgła się rozrzedza, już nas nie ma, zniknęliśmy pod podłogą dzięki windzie zamontowanej pod naszymi stopami.
Powinnam się na niego gniewać, a byłam zaskoczona. Gdy już znikamy pod sceną, mam ochotę go udusić, jednak jego uśmiech jest tak obezwładniający, że nie jestem w stanie. Po prostu. Kłania mi się, zdejmując kapelusz i gdzieś znika, a ja zostaję sama z kłębiącymi się w mojej głowie myślami i walącym sercem.
Teraz, gdy patrzę w jego tak bardzo zielone oczy, nie potrafię się oprzeć i tym razem to ja jego całuję. James, żyjący we własnym świecie, oczywiście, nie zwraca na nas uwagi. I dobrze. 
Wtedy rozlega się pukanie do pokoju. James na chwile przerywa triadę, z wciąż uniesionymi dłońmi, spogląda w stronę drzwi. Mówi zupełnie innym głosem:
-Wejść. 

Wtedy drzwi uchylają się nieznacznie, a w nich stoi on. Ian, przeklęty Szkot, który od pierwszego mojego dnia tutaj mnie nienawidzi. Skina głową do Jamesa, mnie omija wzrokiem i mówi:
- Antonio, Luke chce ci pokazać coś ważnego. 

Antonio puszcza moją dłoń, całuje mnie w czoło i wychodzi ze Szkotem.

***

[Antonio]

Ian idzie przede mną. Nie odzywa się. Jestem niemal pewien, że tak naprawdę Luke mnie nie potrzebuję, jednak nie potrafiłbym odmówić przyjacielowi. Doganiam go i idę z nim ramię w ramię. Ubrany jest tym razem w czarne spodnie i bezrękawnik do tańca. Czułbym się niekomfortowo idąc za nim. Dalej uprzejmie mnie ignoruje. Ale od kiedy w WTRO pojawiła się Anastazja stał się jakiś .. dziwny. Przygaszony. Nie mogę patrzeć na mojego przyjaciela w takim stanie. Chwytam go za ramię, brutalnie zatrzymując. Jest to tak gwałtownie, że traci równowagę i upada twardo na plecy. 

-Auć! - przymruża oczy i zaciska zęby.

Zapewne nie było to miękkie lądowanie. Stawiam mu nogę na klatkę piersiową. Pochylam się, opierając się na nim większym ciężarem. Widzę, że ma problemy z z oddychaniem. Patrzę w jego zielone ślepia. Płoną furią. Pytam:

- Więc?

Dociskam nogę. Wtedy on chwyta mnie za kostkę i powala mnie na plecy, tak, że ląduje za jego głową. Upadam z głuchym łoskotem na plecy. Z moich ust wydobywa się cichy syk. Nie było to przyjemne. Siada mi na biodrach, unieruchamiając nogi i przytrzymuje mi nadgarstki nad głową. Z jego oczu lecą iskry. 

- Dość komiczna poza, nie sądzisz? 

Uśmiech, który przywołuję na twarz, wyraża całą moją opinię na ten temat. Mówię:
- Więc? Gadaj! 

Na jakąś sekundę na jego twarzy pojawia się przebłysk zdziwienia, jednak zaraz wraca wyraz gniewu. Mocniej zaciska dłonie na moich nadgarstkach, przy okazji niemiłosiernie je wyginając. Odpowiada, słychać, że nie jest zadowolony z sytuacji:

-Co mam, do cholery jasnej, gadać? 

Śmieję się. Z mojego gardła nie wydobywa się o tyle głos, co charkot:

- Znam cię nie od dziś, Ian. Coś kombinujesz. Od kiedy pojawiła się Anastazja, stałeś się... inny. Dziwny. Coś cię dręczy, z czymś się zmagasz. i za żadną cenę nie możesz wygrać. Powiedz, Szkocie - mówię to słowo z całym jadem, na jaki pozwala mi łaciński akcent - , co cię gryzie.

Patrzy na mnie przez chwilę z niewiadomym wyrazem twarzy, po czym zaczyna się śmiać. 

- A więc tylko o to chodzi? 

Puszcza mnie i wstaję. Podaję mi rękę, uśmiechając się, a ja wstaję z jego pomocą. Warczę na niego:
- Nie tylko ale ! - robię naburmuszoną minę i zakładam ramiona na klatce piersiowej. 
Ian daje mi kuksańca w bok.
- Wiesz, Antonio... Trochę się zmieniło. Przyjazd do Polski wiele zmienił w życiu zarówno moim, jak i Arthura. Nie chciałbym się z nim rozstawać, ale muszę... - nim daję radę zareagować, ucisza mnie ręką - Jeszcze szanuję życie, nie miałem na myśli śmierci. Po prostu... Zawsze starałem się chronić Arthura, rozumiesz? Jestem najstarszy z czwórki rodzeństwa, jednak mieliśmy tylko siebie. Jednak przegapiłem moment, w którym mój mały braciszek dorósł i musi zacząć dokonywać własnych wyborów w życiu. Nie chcę stać na jego drodze do szczęścia. Nie popieram jego zakochania w Anastazji, nie polubiłem tej dziewczyny.
- Powinieneś dać jej szansę. - burczę pod nosem. 
- Hmmm? ... Chcę wyjechać. 
- Co? Gdzie? Jaaaaaaaaaaaaak?! - zatrzymuje się gwałtownie. 
- To, co słyszysz. - głos Iana jest niewzruszony. - Może wyjadę do Meksyku?
- Pfff.... Hahaha, Ian, coś ty, chłopie! Przecież ty nie znasz języka! 
-  No i? - naburmuszona mina. - To wyjadę do Stanów. 
- Pierdolisz. Człowieku... Jesteś samobójcą?!
Patrzy na mnie, a ja znowu nie mogę odczytać jego emocji. 
- Nie, nie jestem.
- Ale... On w życiu cię nie będzie tam szukał! 
- I o to chodzi. Moje siostry też tam nikt nie szukał...
Docieramy do końca korytarza.
Wzdycha.
- Jeszcze jedno, Tonio. Ponoć żabojad wrócił. I szuka siostry. Kiedyś kręcił z siostrą An, radzę ci mieć na nią oko. Wiesz, za takimi ludźmi ciągnie się dym... Sam wiesz zresztą o tym najlepiej.
Po tych słowach odchodzi. Ja stoję, nie mogąc wykrztusić nawet słowa. Po chwili zbieram się na odwagę i naciskam klamkę..


*** 
 Czy ja ją kocham? 
Tak. Kocham ją. Na pewno. Te kilka spotkać, czuły dotyk... Ona. Kocham. Kocham. Kocham! Zamykam oczy. Chcę na chwilę odciąć się od świata, od wszystkiego. Jednak pager zaczyna piszczeć, dostaje wezwanie. Ocieram oczy, biorę łyk zimnej kawy i idę. Po to żyję - nie dla siebie, ale dla innych. Aby innym ratować życie. Patrzę na zegarek i zastanawiam się, gdzie to życie, które przelatuje mi między palcami. Zbliża się koniec listopada, lato nas rozpieszczało do późnych wrześniowych wieczorów. Zaczyna się robić mokro, wzmożona jest ilość wypadków.
Może moje serce teraz tak bardzo pragnie kochać, ponieważ było przez tak długi czas samotne? 
Kocham ją całym moim sercem. Serce nie widzi wieku, kpi z moralności. 
Straciłem rodziców zbyt wcześnie, brat się mnie wyrzekł i zmienił nazwisko. Byłem sam. Nie miałem kogo kochać. A teraz w moim życiu pojawiła się ona...
Odmieniła moje życie; zacząłem inaczej na nie patrzeć. Na nie i na świat. Ale w głowie wciąż tłucze mi się jedna myśl - Czy ona mnie kocha?
Nie... Nie wiem.



***
- Elif, bogowie, co ci się stało?!
- Cześć... tato. - w ostatniej chwili gryzę się w język i nie zwracam się do niego po imieniu. Mam ochotę przejść przez ekran i mocno go przytulić. Jednak, jedyne, co nam pozostaje, to rozmowa przez internetowe łącze. Nie sądziłam, że będę tak za nim tęsknić. Tata nie widzi mojej wciąż dochodzącej do siebie po ponownym złamaniu (dzięki, Lexi...) nogi, a luźny podkoszulek zakrywa moje zabandażowane żebra. Jednak zabandażowane dłonie, szyja, siniaki na brodzie, nad brwią, rozdarte usta - to widzi. Jednak on, znaczy się, tata, jest w niewiele lepszym stanie. Jedną rękę trzyma na temblaku, ma podbite oko. Wygląda, jakby się nie golił od wielu dni.
- Elif, błagam cie. Jesteś już prawie dorosła. Nie mogę was zostawić na tydzień, a ty już robisz sobie krzywde. - głos ma charczący,jakby dopiero ktoś mu przyłożył w krtań. Mój brzmi podobnie, gdy odpowiadam. 
- Nie ma cię już od dwóch miesięcy, tato. -w moich oczach zaszkliły się łzy. 
Patrzył mi chwilę w oczy, a ja, mimo dzielących nas kilometrów, zamiast zwyczajowych, radosnych iskierek, zobaczyłam w jego ślepiach... smutek, podszyty jakąś dziwną emocją - odwagą? 
Matthiew zakrywa twarz wolną ręką. Słyszę, że łapie ciężko kilka oddechów - zupełnie jak ja, gdy próbuję nie płakać.
- Postaram się wrócić jak najszybciej.
Coś przerywa nam połączenie i obraz faluje.
Po chwili patrzy mi w oczy i mówi:
- Doszły do mnie słuchy, że ... - przerywa, a ja wstrzymuję oddech. - masz chłopaka. - wypuszczam powietrze z płuc  zaczynam się śmiać, dłonią próbując zasłonić czerwone policzki. 
- Och... Tato! To nie tak, że... Jesteśmy razem... Nie do końca tak... Znam go dość długo, to naprawdę świetna osoba, a do tego taki przystojny... Świetnie się dogadujemy. Ale nie jestem pewna, czy jesteśmy razem. Poza tym, uratował mi życie. Dwa razy. - unosi brew, a ja zbywam ręką jego nieme pytanie. Zakładam ręce na piersi i kontynuuję:
- Najlepsze jest to, że to były chłopak Lexi.
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale połączenie znowu się zawiesza, tym razem na dłużej. 
Gdy obraz wraca, Matthiew patrzy na mnie przenikliwymi, srebrnymi oczami:
- Elif... Gdybyś miała szansę powiedzieć coś swojej mamie, co by to było?
Zamurowało mnie. Mam ochotę odpowiedzieć, że wypytywałabym ją, dlaczego mnie porzuciła, gdzie była, co robiła,.. Jaka jest.
Chcę odpowiedzieć, gdy połączenie zostaje zerwane. Wstaję, trochę zbyt szybko, opieram się nie na tej nodze, a przez moje ciało przechodzi fala bólu.
Patrzę się w migający, czerwony napis na małym ekranie. W słuchawkach szumi. Sięgam, aby je zdjąć, jednak wtedy wyłaniają się nowe dźwięki. Czyjś poddenerwowany głos, szept mojego taty... Nie wiem, o czym rozmawiają. 
Krzyk. Padają strzały. 
Ból przechodzi przez moją głowę, kolana się pode mną uganiają. Zrywam słuchawki z głowy, ale nie mogę się pozbyć tego krzyku. Zaciskam palce na włosach, zgryzam wargi. Mam ochotę krzyczeć. Upadam na ziemię. Wyszeptuję do pustego ekranu:
- Powiedziałabym jej, że ją kocham.
Słyszę trzask zamykanych drzwi, po czym tracę przytomność.


***
Rzucam kluczyki na stolik obok drzwi. Ledwo się odwracam, a Andrzej mnie całuje. Delikatnie muska moje usta. Nie no, koleś, więcej stanowczości. Przejmuję inicjatywę i popycham go delikatnie na ścianę, po czym przytrzymuję mu nadgarstki tuż nad głową (to dość ciężko mi zrobić przy fakcie, że jest ode mnie wyższy). Patrzy na mnie zaskoczonymi oczami zza okularów, które zsunęły mu się a nos. Wolną ręką zdejmuję mu je i odkładam obok kluczy, wprost pożerając go wzrokiem, po czym całuję go. Namiętnie. 
Robi mi się gorąco, więc puszczam jego ręce i zsuwam z jego ramion płaszcz, podczas gdy on delikatnie balansuje palcami na moich ramionach, w efekcie czego wkrótce do jego płaszcza dołącza i mój.
Chwytam go za krawat i przyciągam do siebie, ponownie całując - obydwoje angażujemy się w niego. Ciągnę go za sobą po schodach, po drodze gubiąc przemoczone buty. Mimo wszystko, poruszamy się szybko i cicho. Dom milczy, twarze z mijanych obrazów przyglądają nam się beznamiętnym wzrokiem.
Wpadamy do mojego pokoju, o mało nie obijamy się o szafki i ściany, jednak wpadający przez okno księżyc oświetla nam drogę.
Nie czekam - popycham Andrzeja na łóżko. Znowu ma tę zdziwioną minę i chyba próbuję coś powiedzieć, ale oddaje się mojemu pocałunkowi. Delikatnie rozplatam węzeł na jego krawacie, ale on chwyta moje nadgarstki i mówi:
- Nie... nie śpieszmy się...
- No jasne, ale chyba nie masz zamiaru spać w koszuli? - śmieję się delikatnie; nawet nie zauważam, kiedy i dlaczego zaczynamy szeptać. - Może ci się pomiąć, skarbie.
- Mówię serio, kochanie. - burczy na mnie, a ja delikatnie całuję kącik jego ust.
- Mamy całą wieczność. Całą wieczność dla nas. - mówię, po czym rozpinam guziki jego koszuli.

***

Widzę nicość w twoich oczach, a im więcej widzę, tym mniej mi się podoba... Czy to już koniec? W mojej głowie... I know nothing of your kind, and I won't reveal your evil mind. Czy to już koniec? Nie mogę wygrać... So sacrifice yourself and let me have what's left. Wiem, że mogę znaleźć ogień w twoich oczach. I'm going all the way, get away, please. Zabierasz oddech ze mnie. You left a hole where my heart should be. Musisz walczyć, po to, by przetrwać. 'Cause I will be death of you...!
Krzyczę, próbuję krzyczeć, ale dosięgam nicości. Wyciągam ręce, czuję, jakbym spadała. Odpowiada mi ciężki, męski głos, nie mówi po polsku. Jest przytłumiony, jakby był pod wodą.
Czuję przenikliwe zimno, ubranie przylega mi do ciała. Czuję, jak czyjeś silne ręce spychają mnie w dół. Otwieram oczy i wyciągam ręce w stronę światła, jednak ono coraz bardziej się ode mnie oddala. Próbuję oddychać, jednak do moich płuc dostaje się tylko woda. Słona woda.
A więc tonę?

Tak wygląda śmierć?
Umieram, tak, czuję to.
Ostatnie sekundy, gdy słyszę - I will be your death. I'll kill you, you will give me your last breath. First b r e a t h you give to your mother...


***

Spoglądam na zegarek. Nie ma go, nie ma... Spóźnia się... Gdzie on, u diabła, się podziewa?!

Kilkanaście minut później...

Nie no, na pewno będę chora. Nie mam już do niego siły. Kocham go, ale co z tego?
Nie odbiera telefonu, oh, tak...
Serce ściska mi ból, gdy odwracam się na pięcie i odchodzę z miejsca spotkania, do którego nigdy nie doszło.

***
Leżę obok Andrzeja w samej bieliźnie, on podobnie. Nie robimy nic więcej, leżymy przykryci kołdrą, ciesząc się swoją obecnością. Opieram głowę na jego klatce piersiowej, a on, jakby od niechcenia, przeczesuje moje włosy palcami. Włączyliśmy telewizor, oglądamy jakiś program dokumentalny, w sumie nie jestem pewna, o czym. Liczy się dla mnie jego obecność, jego silne ramiona. Przymykam oczy i wsłuchuję się w jego oddech, w bicie jego serca. Mogłabym tak zostać - już na zawszę...

***

Wchodzę do domu i z miejsca wyczuwam, że coś jest nie tak. Drzwi były otwarte....
O mało nie nadeptuję na dwa płaszcze leżące na ziemi. Krzywię się, po czym wieszam je na wieszaku. Sama zdejmuję kurtkę i wieszam ją tuż obok, po czym zdejmuję buty.
Jest ciemno. Która jest godzina?
Przechodzę przez salon, kuchnię i bawialnię do drugiej pary schodów, po której wchodzę, uważając na szczególnie skrzypiące stopnie. Jestem teraz w niemal niezamieszkanej części naszego domu. Wchodzę jeszcze wyżej, aż trafiam na jeden z najwyżej położonych tarasów. Wdycham ciężko zimne powietrze, delikatnie drżę z zimna. Po chwili wracam do domu, gdy nagle słyszę jakiś trzask. 
Cholera, - myślę. - włamywacze. Rozglądam się za czymś, co może posłużyć mi za broń. Jedyne, co znajduję, to waza. Czyżby historia lubiła się powtórzyć? Ta jest cięższa i większa od tej, którą uderzyłam Elif. 
Chwytam ją w obie dłonie i skradam się w stronę trzasków. Jest ciemno, ale widzę jakiś cień przemykający korytarzem. Nie no, nie ma mowy, żeby to była Ana albo Mya, one zapaliły by światło - i, po co, u diabła, miałyby się skradać?!
Zbliżam się najciszej jak potrafię do cienia i z całej siły uderzam w niego wazą, która z pięknym trzaskiem rozbija się na głowie niedoszłego włamywacza. Gdy wyciągam telefon i włączam latarkę, dostrzegam, kto ode mnie oberwał.
- Cholera... - szepczę. 
Słyszę krzyk.
Biorę nieprzytomną osobę, zawieszając ją sobie na ramieniu i właściwie ciągnąc ją za sobą, idę w stronę krzyku.

***

Domyślam się, że obydwoje przysnęliśmy, gdy budzi nas nagle głośny trzask. Moje zaspane zmysły nie do końca odbierają rzeczywistość tak, jak powinny. Widzę, że Andrzej reaguje podobnie.
Dociera do nas krzyk. Robimy wielkie oczy i próbujemy wygramolić się z wielkiego łóżka, splątani ze sobą, kołdrą i prześcieradłem. Wtedy drzwi otwierają się na oścież, a w nich stoi Lexi - wygląda, jakby przed chwilą przeprowadziła miłą rozmówkę z duchem. Przez chwilę patrzy na nas bez słowa, gdy my zamieramy w bardzo ... ciekawej pozycji. Po chwili łapie oddech i mówi:
- Mamy problem. Mamy nieprzytomnego człowieka i przerażoną Elif.

sobota, 28 grudnia 2013

Stand up and SCREAM! [[ AA ]]

 [666]
Po prostu wstań i krzycz!
Nie ugnę się! Nie dam się! Nie pozwolę ci być moją śmiercią, nie dam ci ściągnąć się w dół. To ja będę tym, który wbije ci nóż w plecy, a ty nawet nie zapłaczesz. To będzie cena, jaką zapłaci moje serce. Teraz wybieram moje przeznaczenie.
Po prostu wstań i krzycz!
Stań przede mną i spójrz mi w oczy - tego chcesz? Śmiej się ze mnie dalej, dalej myśl, że to ty będziesz zwycięzcą. Spróbuj biec, a twoje nogi nie poniosą cię nigdzie. Dalej, daj mi posmakować twojego przekleństwa. Wyśmiej mnie, uderz - to się nie liczy. Bo i tak to ja będę stać nad tobą, gdy padniesz martwa, a z mojego noża będzie kapać krew.
Po prostu wstań i krzycz!
Powiedz mi, że jestem twoim przekleństwem, powiedz, że jestem najgorszym koszmarem. Ja tylko wybrałem moje przeznaczenie. To się nie liczy, bo o tym każdy zapomni, gdy przyjdzie moment rozliczenia, a wtedy to ja będę zwycięzcą. 
Po prostu wstań i krzycz!
Przeklinam moment, w którym pojawiłaś się w moim życiu, jednak teraz to się nie liczy, bo to ja będę zwycięzcą. Przestaję być sobą! Jestem rozdzierany, torturowany przez własny koszmar. Jednak to ból, który warto czuć - ten ból wypala mnie od środka.
Po prostu wstań i krzycz!
Nie wiem, kogo widzisz, gdy patrzysz mi w oczy. Nie będę milczał, nie będę czekał - to ja będę tym, który wbije ci nóż w plecy. Przyniosłaś ze sobą piekło, a teraz ja będę je widział do samego końca. 
Po prostu wstań i krzycz!
Sprzedałem swoją duszę za chorobę, która opanowuje mój umysł. Potrzebuję czegoś, w co będę mógł uwierzyć. Nie pojmujesz mnie, więc chcesz mnie zakopać? Nie zdążysz! Powiedz, że jestem najgorszym koszmarem, twoim przekleństwem - to ja wbiję nóż w twoje plecy. Ja po prostu wybrałem swoje przeznaczenie.
Po prostu wstań i krzycz!
 

piątek, 27 grudnia 2013

Ofiary [[ SnK ]]






Levi i Petra 

Wracamy. My, ze Skrzydłami Wolności, a tak naprawdę zaklęci w murach o dumnych nazwach: Maria, Rosa, Sina. My, wolni. Znamy świat poza murami - i, uwierz - nie ma tam czego oglądać. Tylko śmierć. Z każdej misji wraca nas coraz mniej. Kilkadziesiąt anonimowych trupów, drugie tyle zaginione w akcji, najpewniej pożarte przez Tytanów.

Oto co widzą ci wszyscy pierdoleni mieszkańcy, nigdy nie wyściubiający nosów za bezpieczne mury. 

Dla mnie nie ma anonimowych trupów. Dla mnie osoby, twarze, uczucia, rodziny - wszystko, co porzucają, gdy stają się pożywieniem dla potworów. Dla mnie nie ma zaginionych - dla mnie są zjedzeni. 

Przez lata nauczyłem się przyjmować śmierć jako coś koniecznego - jako poświęcenie dla tych wszystkich zamkniętych w bezpiecznych murach. Kolejne liczby ofiar. Oni zostawili swoje rodziny, bliskich, ukochane osoby. Oni zostawili swoje marzenia, pragnienia i plany na przyszłość. Zostawili je za tymi murami, gdy ruszyli na misję pod naszym sztandarem. 
Przysięgaliśmy chronić ludzkość nawet za cenę naszego życia. Petra również.

Chciałbym powiedzieć, że przyprowadzę ich wszystkich całych i zdrowych z powrotem zza mury. Żywych. Chciałbym powiedzieć, że ich śmierć nie poszła na marne. Chciałbym powiedzieć, że przyniosę im ich ciała, że przyniosę je do rodzin, tęskniących za nimi. Chciałbym móc to powiedzieć. Jednak jedyne, co mi teraz pozostaje, to milczenie. Ten chłód, którym obdarowuje każdego w mojej okolicy. Zmęczone spojrzenie, zaciśnięte usta. I wzrok skierowany przed siebie w stronę wolności, w stronę życia poza Murami, bez groźby śmierci w żołądku Tytana. Oto, za co jestem gotów ginąć. Nie za tych, którzy plują pod kopyta naszych koni, nie za tych, którzy nazywają nasze misje bezsensownymi.  

Wszyscy wiedzieliśmy, że śmierć będzie nam zaglądać w oczy każdego dnia i nocy, jeżeli tylko rozpoczniemy szkolenie, jeżeli wstąpimy do Oddziału Kadetów. Ta myśl pogłębiła się, gdy ci, którzy chcieli zostać Zwiadowcami, zostali na placu. Było nas wtedy nie wiele. Jednak byliśmy. Wtedy jednak nie mieliśmy prawdziwej świadomości, co nas czeka. A jednak udało nam się przetrwać naszą pierwszą, drugą, trzecią i kolejne misje za Mur. Widzieliśmy naszych przyjaciół, braci, ukochanych, którzy ginęli w paszczach Tytanów. Widzieliśmy tchórzy, dla których kolejny dzień stał się zbytnim wyzwaniem. Ja nie miałem niczego do utracenia, poza godnością. 

Petra natomiast miała. Miała rodzinę, ojca, do którego pisała listy. Nigdy się nie dowiedziałem i, zapewne, nigdy się nie dowiem o czym w nich pisała. 

Ona miała coś do stracenia. Miała rodzinę, bliskich, przyszłość – mogła znaleźć sobie kochającego męża i żyć spokojnie za Murami, wychowywać dzieci, zestarzeć się. Żyć. Jednak ona wybrała śmierć – w momencie, w którym wybrała Oddziały Zwiadowcze. Przetrwała niewiarygodnie długo, była jednym z najlepszych żołnierzy, jakich kiedykolwiek posiadał nasz Oddział.

Widziałem jej ciało, martwe ciało. Miałem je w moich ramionach, owinąłem je w biały całun. Stało się kolejnym anonimowym trupem, który po naszym powrocie miał być oddany w ręce rodziny. To ono, wraz z całą resztą, zostaje rzucone Tytanom pod nogi, aby ich spowolnić i dać nam czas na ucieczkę. Tak, na ucieczkę. Podkuliliśmy ogony i uciekliśmy – nie mieliśmy wyboru. Mimo że wybraliśmy śmierć, znamy wartość życia. Musimy jeszcze trochę pożyć, mimo że oni już nie żyją.

Musimy jeszcze trochę pożyć, ponieważ oni oddali za nas życie. Petra – za mnie. Była w stanie poświęcić dla mnie wszystko, ponieważ kochała mnie. Niestety, dowiedziałem się tego zbyt późno.

Czy ja ją kochałem?

A ma to teraz jakieś znaczenie? Muszę żyć, przeżyć. Dla niej, za nią. Ponieważ ja dostałem drugą szansę i wróciłem stamtąd żywy, a ona nie. Ponieważ ona oddała swoje życie tylko dlatego, że była w moim Oddziale. Nie tylko ona. Oni wszyscy. Najlepsi. Oddali życie w imię ludzkości, teraz zaklinającej ich imię. Teraz nawet nie mamy ich ciał. Jedne, co nam pozostaje, to wspólne wspomnienia, ich imiona wryte głęboko w nas. 

Ale tak. Kochałem ją.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział VIII

Wchodzę do domu. Parkiet skrzypi mi pod nogami. Jest cicho. Pusto. Zdejmuję buty. 
Wdycham powietrze głęboko w płuca. W domu. Wreszcie. Nie było mnie kilka dni. Sprawdzam telefon - tata dalej nie dał znaku życia. Anastazja tak samo. Elif nie widziałam ostatnio na szkolnym korytarzu. Czemu?
Z dziwną nadzieją zaglądam do gabinetu taty, naszych pokoi, a nawet mojej pracowni na poddaszu - Elif często zaglądała tam do mnie, gdy pracowałam i wystukiwała kolejne słowa na klawiaturze swojego Acera, często puszczając muzykę. Czasami miała włączony Skype i rozmawiałyśmy z kimś wspólnie...
Przystaję. Patrzę w miejsce, gdzie zawsze siadała Elif. Wróciło do mnie wspomnienie, nie jestem pewna, czy dobre, czy złe... Jak retrospekcja w jakimś filmie. Widzę Elif i jego siedzących koło siebie na tym materacu. Rozmawiamy, śmiejemy się. Jednak ja stoję i rysuję, rzadko włączając się do rozmowy. Gdy przypominam sobie jego, gdy się śmieje, gdy zamyka oczy, gdy potrząsa tą swoją farbowaną grzywą. 
Elif ostatnio coś mówiła, że ściął włosy, no i że już nie farbuje. 
Wspomnienie rozpada się, zostawiając za sobą mokre policzki.
Teraz stoję sama, księżyc rzuca słabą poświatę na moją pracownię. Wychodzę, zostawiając za sobą nie dokończone rysunki. 
Już wtedy go kochałam. I nadal kocham.






Stoję na balkonie, kiedy dobiegają mnie jakieś dźwięki z kuchni. Schodzę na dół, do kuchni, zaglądam do jadalni - nic, ciemno. Wracam na górę. Dziwny dźwięk, jakby siorbania dochodzi z drugiej części domu. Skradam się, przy okazji zabierając ze sobą dzban stojący na korytarzu. Ktoś siedzi w drugim salonie na kanapie, telewizor jest włączony. Nie widzę, co dokładnie robi, ale biorę zamach i roztrzaskuje na głowie tej osoby dzban.



***
 - CHOLERA JASNA! 
Jedną ręką trzymam się za obolałą głowę, drugą strącam wspomnienia ze stolika.Patrzę spode łba na moją nad wyraźniej chorą na głowie siostrę. W rękach trzyma pozostałości dzbana. Jego resztki walają się na ziemi. Szkoda, lubiłam tę wazę. So sad. 
- M-mya? - patrzy na mnie jakby zobaczyła ducha. Wow, to, że kilka ostatnich dni mieszkałam sama w tym cholernym pałacu, nie oznacza, że umarłam! Prycham tylko gniewnie w odpowiedzi i zbieram porcelanowe łupki. Ranię sobie palce, ale ignoruję to. I tak prawą ręką ledwie mogę ruszać. 
Gdy klęczę, oddychając z pewnym trudem przez za mocno zaciśnięte bandaże, Lexi klęka koło mnie.


***
Coś nie tak jest z Elif. Wygląda na przygaszoną, zdaje się być jeszcze drobniejsza. Klękam koło niej, gdy zabandażowanymi rękami zbiera łupki porcelany. Najdelikatniej jak potrafię, biorę w ręce jej dłonie. Pozostałości wazonu spadają na ziemię. Nie patrzy na mnie, skupia się na swoich pięściach. Jedną dłoń kładę jej na ramieniu, drugą wyjmuję z czarnych włosów porcelanę. Mówię:
- Przepraszam.
A ona...
Zaczyna się śmiać. Głośno i wyraźnie śmiać. Próbuję się odsunąć, zdziwiona tym nagłym wybuchem śmiechu, ale ona rzuca mi ramiona na szyję. Mówi:
- Tęskniłam.
A wtedy to mi chce się płakać. Przez te kilka dni właściwie ze sobą nie rozmawiałyśmy. A to właśnie ze mną Elif ma najlepsze stosunki w tej rodzinie. Poczułam się okropnie. Nie powinnam była jej tak zostawiać. Przytulam ją delikatnie do siebie. 
Siadamy obok siebie na kanapie, wciąż się śmiejąc. 
Spoglądam na telewizor i unoszę brew. Mya patrzy tam gdzie ja, i zamiera. Oczy robią się jej jak spodki. Szukając pilota, zwala ze stolika talerz z ciastkami, które wędrują przez pół pokoju. Szybko gasi ekran, rumieniąc się.  A ja nie mogę przestać się śmiać. 
Pokazuje mi język i zakłada ręce na klatkę piersiową jak kapryśne dziecko i odwraca głowę. Dopiero po chwili się uspokajam. I, nim daję radę coś powiedzieć, Elif przerywa mi:
- To nie to, co myślisz.
- A co? 
- To tylko serial!
Śmieję się. 
- Czyli ty tylko ćwiczyć dla Natana? - zakładam ręce na głowę. Osiągnęłam swój cel, wiem, gdy widzę, jak Elif gwałtownie odwraca się do mnie i robi te swoja śmieszną, zdziwioną minę. A po chwili rumieni się i spuszcza wzrok. Mówi tak cicho, że z trudem rozróżniam słowa:
- My tylko... Do niczego nie doszło!
- CO?! Elif, ja tylko...
- Nie robiliśmy nic złego. Nie zrobiliśmy tego!
Śmieję się i wpadam na morderczy plan, jak pociągnąć moją siostrę za język. 
- No jasne, a te tabletki, które znalazłam w łazience?
Patrzy na mnie, jakbym powiedziała "Napoleon żyje! Cieszmy się! ZA FRAAAAAAAAAAAANCJĘĘĘĘĘĘĘE!" 
- Jakie znowu tabletki? 
- Jakie, jakie? Takie w różowym opakowanku, z cyferkami...
- To nie moje! - Prycha.
- A czyje, jak nie twoje? Co? Przygotowywałaś się? - śmieję się.
- To są Any, ja mam w niebieskim opakowaniu.
- CO!? - Oplułam się cała. Właśnie piłam ten durny ulubiony napój Elif. Ble. 
- No co? Dziwi cię to? - unosi brew. - Stosuje je ze względów medycznych. I, powtarzam, do niczego nie doszło... Chwila, chwila...  - Nachyla się w moją stronę, nogę ma założoną na nogę. - Czemu niby uważasz, że niby ćwiczę dla Natana? Między wami do czegoś doszło? 
Cholera. Złapała mnie w moja własną pułapkę. 
- Nie. - odpowiadam stanowczo. Wstaję. Chcę wyjść, kiedy Elif chwyta mnie za rękaw swetra. Mówi, teraz zupełnie innym tonem:
- Przepraszam. Zostań. Po prostu zostań. 
 Odwracam się w jej stronę. Uśmiecham się. I zostaję. 

 ***

Zwracam uwagę na zabandażowaną szyję Elif. Przywraca to za bardzo przyjemne wspomnienia, próbuję je od siebie odgonić.
Wtedy zauważam na jej szyi jeszcze jeden naszyjnik, na dość grubym łańcuszku. Chwytam go w dłonie i wyjmuję spod jej koszulki zawieszkę. Czarny krzyż o czterech równych bokach, otoczony srebrną obwódką. Chwilę trzymam go w dłoniach, a po chwili wypuszczam, jakby mnie parzył. Już wiem z kim mi się kojarzył. Kto nosił taki sam. 
Elif spogląda na mnie i szepcze:
- To od niego.
   
***

- To od niego. 
Widzę szczery ból malujący się na jej twarzy. Nie patrzy mi w oczy, i pyta:
- Skąd wiesz? 
Przełykam ślinę i odpowiadam:
- Bo to jest jego naszyjnik. Ma te charakterystyczną rysę. 
Nie odpowiada.
- Poza tym - dodaję i odwracam w jej stronę laptopa. - spójrz.
Patrzy tam gdzie ja i sama nie wie, czy wierzyć, czy nie. Bierze Acera na kolana i czyta długą wiadomość. Przykłada dłoń do ust, boję się, że zaraz się rozpłacze. 
***
Ohayo Shadow. 
Tutaj KdK, Gilbii-chan. Jak żyjesz, siostrzyczko?
Wiem, nie odzywałem się, nie dawałem znaku życia prawie dwa lata. Krótka wymiana wiadomości - to chyba nie wiele, prawda?
Przepraszam.
Powinienem był tak wiele zrobić, nie powinienem był Cię zostawić samej.
Dajesz radę?
W ciągu dwóch ostatnich lat tak wiele się zmieniło w moim życiu. Kilka walk wygrałem, kilka przegrałem. Mam nadzieję, że żabojad przekazał ci wisior? :) Miałem ci go dać już dawno... Teraz ty masz mój, a ja ten, który był dla ciebie. Tak już zawsze będziemy mieć część siebie przy sobie. Przynajmniej tyle...
Jeszcze raz przepraszam.
Mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałaś... Sam nie wiem, co pisać.
Co tam u ciebie? Jak żyjesz? Jak dogadujesz się z siostrami? Co tam u Lexi i Anastazji? ;D
Mam nadzieję, że nie zagrzebałaś naszej przyjaźni. Chciałbym się z wami znowu zobaczyć. Z Tobą i Lexi.
Słyszałem o wypadku. Co się stało? Martwię się. 
Liczę, że się nie poddasz. Damy radę >D
Kocham cię, siostrzyczko, Gilbii-chan.
 
 ***
 W czasie gdy ja czytałam wiadomość, Elif wzięła coś z kanapy. Nie zauważyłam tego wcześniej. W rękach trzyma piękny słonecznik. Przełykam ciężko ślinę. To coś oznacza, ale co?
Gdy Mya widzi, że na nią patrzę, uśmiecha się i zaczyna ... recytować?
- W moim kraju ciężko o słońce, ciężko o ciepło. Temperatura większość roku jest poniżej zera. Dlatego tak kocham słoneczniki. Dają mi to, co klimat odebrał. W takim mrozie, z taką przeszłością nikt mi nie ufa. Kiedyś oddałem moje serce, ale nie zostało ono przyjęte. Zostawiłem je gdzieś za sobą, zakopałem pod śniegiem. Ludzie się mnie boją. Czy tego chciałem? Wiecznej zimy? Teraz już sam nie wiem. Jestem, kim jestem. Muszę iść do przodu moją ścieżką krwi, dopóki dam radę, jak nie dłużej.
Już wiem, od kogo jest ten słonecznik. Miałam nadzieję, że się mylę, ale coś w uśmiechu siostry mówiło mi, że się mylę. Skoro wrócił on, wrócił i morderca. I wyruszył na polowanie.